ADORATORKI KRWI CHRYSTUSA MŁODYM

Krew Chrystusa daje moc!

16-19 sierpnia 2018 r. w Częstochowie odbywały już tradycyjne Kasperiańskie Dni Młodych. W ramach tego święta młodzieży nasza s. Tatiana podzieliła się garścią refleksji o Krwi Chrystusa.

 

Chciałabym, żebyśmy zaczęli od przeczytania fragmentu Ewan­gelii według Świętego Mateusza:

„Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go i potrząsali głowami, mówiąc:

«Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, wybaw sam siebie; jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża!» Podobnie arcykapłani z uczonymi w Piśmie i starszymi, szydząc, powtarzali: «Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Jest królem Izraela: niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego. Zaufał Bogu: niechże Go teraz wybawi, jeśli Go miłuje. Przecież powiedział: “Jestem Synem Bożym”». Tak samo lżyli Go i złoczyńcy, którzy byli z Nim ukrzyżowani.

Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: «Eli, Eli, lema sabachthani?», to znaczy Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Słysząc to, niektórzy ze stojących tam mówili: «On Eliasza woła». Zaraz też jeden z nich pobiegł i wziąwszy gąbkę, napełnił ją octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić. Lecz inni mówili: «Poczekaj! Zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, aby Go wybawić». A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha.

A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli oni do Miasta Świętego i ukazali się wielu. Setnik zaś i jego ludzie, którzy odbywali straż przy Jezusie, widząc trzęsienie ziemi i to, co się działo, zlękli się bardzo i mówili: «Prawdziwie, Ten był Synem Bożym».

Było tam również wiele niewiast, które przypatrywały się z daleka. Szły one za Jezusem z Galilei i usługiwały Mu. Między nimi były: Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba i Józefa, oraz matka synów Zebedeusza. (Mt 27, 39-56)

Chyba jak każdy, kto staje tu po arcybiskupie Rysiu, mam lekki niepokój, bo „cóż powiem?”, ja też stanęłam dzisiaj przed Panem Jezusem i zastanawiałam się nad tym, co  powinnam powiedzieć. I przyszło mi na myśl takie światło, które jest bardzo zwyczajne: Do czego była potrzebna moc Jezusa? Do czego nam dzisiaj jest potrzebna moc krwi Jezusa? Do czego Tobie jest potrzebna? Co z nią zrobisz?

W zasadzie wszystko mam: jestem w miarę młoda, w miarę „ustawiona” w życiu (wiecie, zakon wszystko daje). W zasadzie nic mi nie brakuje. Do czego więc jest mi potrzebna moc krwi Chrystusa? To pytanie mnie nurtowało, przez cały czas nosiłam je w sobie, jeszcze zanim dowie­działam się, jaki jest tytuł tych Kasperiańskich Dni Młodych. I w trakcie tych dni myślałam o tym, że Jego krew jest mi potrzebna do budowania relacji.

Podczas swojej konferencji arcybiskup Ryś mówił o krwi Abla, jako o krwi, która woła, która mówi o zerwanych rela­cjach. To krew, która mówi o tym, że coś bardzo istotnego zostało naruszone, że zostały zerwane wszelkie możliwe relacje. O tym woła krew Abla, ale o to też pyta Bóg: „Co z twoim bratem?”. To jest pytanie o nasze relacje. Pomyśla­łam: rzeczywiście, ta moc krwi Chrystusa jest mi potrzeb­na do budowania relacji. Zastanawiałam się, o jakie relacje chodzi. Trochę znajomości teologii, ociupinka duchowości wystarczyły, no i jest odpowiedz: relacje z Bogiem, relacje z bliźnim, relacje ze sobą. Niby wszyscy o tym wiemy, to nie jest żadna tajemnica. Zarysowuje nam się jakaś hierarchia; lepsza lub gorsza. W życiu jest troszkę inaczej, dlatego, że wszystkie te relacje idą niejako w parze. Nie ma tak, że dzie­sięć dni poświęcę na budowanie relacji z Bogiem, a później już uznaję, że ten level mam zaliczony. Dalej, relacje z bliźnimi, kilka dni dłużej i już – zaliczone. Relacje ze sobą: kończę studia, kończę kilka kursów i już – mam. No niestety, tak łatwo nie ma. To budowanie relacji zajmuje nam całe życie. I im dłużej żyjemy, tym bardziej widzimy, że to nie jest pro­ste. Jeszcze na początku, gdy mamy piękne ideały, te relacje są niesione tym entuzjazmem. Z czasem, gdy nabieramy lat i doświadczeń, które czasami są gorzkie i pełne rozczaro­wań, okazuje się, że to budowanie relacji jest bardzo trudne. I do tego jest nam potrzebna moc krwi Chrystusa. Nie tylko do budowania relacji z Bogiem, ale i z bliźnimi we wspól­notach, w których żyjemy, a także z samym sobą. Wiele razy jest tak, że jestem strasznie rozczarowana sobą. Planuję coś, a tu nagle okazuje się, że nic nie jest tak, jakbym chciała. Ale moc krwi Chrystusa jest potrzebna do tych relacji.

Myślałam o tej relacji pierwszej, najważniejszej, tej, któ­rej my nie planujemy, bo to jest relacja z Bogiem. Kiedy myślałam o sposobie, w jaki mam to przedstawić, przyszedł do mnie Judasz, mój umiłowany apostoł. Bardzo go kocham i wiem, że gdybym przestała, byłoby ze mną coś bardzo nie w porządku. Wiem, że za każdym razem, gdybym wysyła­ła go do piekła, to szłabym tam razem z nim. Judasz poka­zuje coś bardzo ważnego: że to Jezus buduje z nim relację. Wiemy, że apostołowie, gdy towarzyszyli Jezusowi, nie byli bezgrzeszni. A kiedy myślę o wszystkich apostołach, myślę o Piotrze. Piotr – skała, opoka. A Jezus powoływał go dwa razy, a może i więcej, bo Piotr często odchodził. Miał waż­niejsze sprawy, typu łowienie ryb. Myślę, że Wy też macie takie „ważniejsze sprawy”. Bo ja mam.

Natomiast Judasz nie odchodził, Ewangelie nic o tym nie mówią. To był człowiek, który trwał przy Jezusie. My wszyscy, którzy tutaj jesteśmy, jesteśmy porządni i trwamy przy Jezusie. Judasz naprawdę pokazuje, że to Pan Jezus buduje z nami prawdziwe relacje. Judasz miał swoje widzenie Jezusa, on żył oczekiwaniami wobec Boga. Jedni mówią o tym, że chciał wyzwolenia Izraela i że jego Bóg miał być tym mocnym Bogiem, który tego dokona, Mesjasz miał być tym, który przyjdzie i mocną ręką będzie bronił swojego narodu. On wierzył w Boga, ale Boga silnego. Wierzył w siebie: zdrowego, silnego. I w takiego Boga wierzył, taki miał być jego Bóg. Judasz miał inne oczekiwania, wierzył w kogoś innego i nie ufał. A z czego my się spowiadamy? Czyż nie z tych samych rzeczy?

Ale Pan Jezus nie zrezygnował z Judasza i to jest ta dobra nowina: ze mnie Jezus też nie zrezygnował. Co więcej, nawet nie widział ku temu jakichkolwiek powodów. Im więcej czytam o Judaszu, tym bardziej jestem zakochana w Jezusie. Dlatego, że to daje mi ogromną nadzieję, bo nawet jeśli zawalę – co się często zdarza, to On nie zawala, bo Jemu nadal zależy. W tej relacji to Jezus buduje całą relację, On jest tym pierwszym. On daje swoją krew za Judasza, tak ot, po prostu.

W kontekście relacji Jezusa z Judaszem bardzo mi się podoba ostatnia wieczerza. W niektórych Ewangeliach, zwłaszcza u św. Jana, o Judaszu jest napisane mniej więcej tyle samo, co o Panu Jezusie. Bardzo dokładnie jest opisana zdrada, są opisane gesty Jezusa. I już w innych Ewangeliach jest opisany taki piękny moment, podczas Eucharystii, gdy Jezus podaje Judaszowi chleb umoczony w winie. Karmi go jak dziecko. Karmi go, chociaż wie, że ten Go za chwilę zdradzi. Karmi go i tym samym go wybiera, bo daje mu życie. To jest takie Boże, to przemawia do mnie bardziej niż cokolwiek innego. Chociaż Jezus wie, że Judasz Go zdradzi, idzie pierwszy, idzie przed nim w ten mrok. To jest tajemnica i wielkie misterium grzechu i zbawienia: Jezus schodzi z Judaszem w największą głębię, w noc. Nie idzie jako ten, który za chwilę zwyzywa zdrajcę, który wypomni, ile mu dał, a czym on się odwdzięcza. Wręcz przeciwnie, Jezus ponagla go, mówi: „Co chcesz czynić, czyń prędzej” (J 13, 27). Ale nie ponagla go do zła, lecz do wyboru, bo Jezus daje wolność.

Często słyszymy o tym, że Krew Jezusa daje wolność. Ale to my idziemy dalej, to my wybieramy: dobro albo zło, trwanie albo zdradę. Tego już Pan Bóg za nas nie zrobi. Krew Jezusa zbawia, to prawda. Ale co dalej z tym zrobimy? To pytania, które są w nas i najlepiej, jeśli porozmawiamy o nich z Jezusem, bo to jest coś bardzo ważnego. Jezus, który schodzi w mroki zerwanych relacji, zerwanej przyjaź­ni z Bogiem – do tego potrzebujemy mocy Jego krwi.

Tym, co jeszcze uderza mnie przy trudnej relacji Jezu­sa i Judasza, jest wielkie zaufanie, którym Chrystus darzy swojego apostoła. On ogromnie mu ufa. Pomyślcie o kimś, kto ciągle was zdradza, kto ciągle kłamie, oszukuje, chodzi swoimi drogami, kto – być może – jest Waszym eksprzyjacielem. O Judaszu wiemy, że ciągle wykradał pieniądze ze wspólnego trzosa, a Jezus i apostołowie ciągle mu go powierzali. Pomyślcie, że naszym dobrym przyjacielem jest Jezus. On ciągle nam daje nowy dzień, każdą minutę, daje czas. Daje nam każdy talent. On jest w tym stały – ufa nam. Postawcie się na Jego miejscu: co byście pomyśleli o takich koleżankach, kolegach jak Judasz? No, dramat. A On się nie załamuje.

Tym, co jeszcze jest ważne w tym fragmencie, to te trzydzieści srebrników. Po zdradzeniu Jezusa faryzeusze kupili za te pieniądze pole garncarza, które jest przeznaczone na cmentarz dla cudzoziemców. W tamtych czasach byt podział: naród wybrany i cudzoziemcy. Cudzoziemcy – ludzie nieczyści, „byle jacy”, ale gdzieś ich trzeba pochować. Co się okazało? To pole garncarza stało się polem krwi. I to jest to misterium. Coś, co my uważamy za takie „byle co”, dla Pana Jezusa jest czymś odkupionym i przesiąkniętym Jego krwią. Ta ziemia, po której chodzimy, jest tym polem krwi, wszystko na tej ziemi jest przesiąknięte Jego krwią. Dla Niego wszystko jest ważne. Relacje, które nas bolą, zmar­nowany czas, zmarnowane więzi, „ciche dni” z Bogiem czy bliźnimi – dla Boga to wszystko jest ważne. Tak właśnie jest, gdy ktoś kocha. Nie gdy jest zakochany, ale gdy kocha.

Drugim ważnym punktem są relacje z innymi. One też są tym, do czego potrzebujemy mocy krwi Chrystusa, i to bardzo mocno. Patrząc obecnie na to, ile czasu pochłania mi telefon komórkowy, myślę o tym, ile relacji się przez to marnuje. Gdy patrzę na wspólnoty, w których mieszkam, myślę o tym, ile tam jest wołania krwi Jezusa, ile tam jest wołania o zerwane relacje. A z tego będziemy rozliczeni. Gdy patrzę na swoją rodzinę – ile tam jest wołania krwi. I do tego potrzebujemy mocy krwi Chrystusa, dlatego, że często zdarza nam się udawać. Udajemy, że nie słyszymy innych, że czegoś nie rozumiemy, czegoś potrzebujemy tylko dla siebie – to wszystko jest wołaniem krwi. I to jest proste, to jest całkiem zwyczajne.

Pomyślcie o swoich relacjach, w których słyszycie to wołanie krwi, bo to jest bardzo ważne. Często są to zranie­nia sprzed wielu lat, zranienia, które bolą. Gdy czytam histo­rię mojego Zgromadzenia, to widzę to wołanie krwi, bo coś jeszcze wymaga zanurzenia i obmycia w krwi Jezusa. Nie łudźmy się: to nie jest w naszej mocy. Tylko Jezus może to naprawić na swój sposób. Myślę o tych niezliczonych rzeszach ludzi, których On uzdrowił, których przywrócił do życia. Myślę o sparaliżowanym, którego przynieśli znajomi; on w zasadzie nic nie zrobił. Myślę o słudze setnika, czyli poganina, którego Jezus uzdrowił. Tak samo jest w naszych relacjach. Gdy mówię: „Panie Jezu, przyjdź do moich trudnych relacji”, On odpowiada: „Przyjdę. Ale możesz mnie w tym zabić. Możesz zmarnować ten dar”. Tak powie tylko ktoś, kto bardzo kocha.

Ostatnie, co chciałabym powiedzieć, to parę słów o relacji z samym sobą. Jest teraz dostępnych bardzo dużo rożnych warsztatów: akceptacji siebie, asertywności, kochania siebie, niekochania innych itd. Samoroz­wój jest bardzo popularną sprawą. Do czego mi w tej sfe­rze potrzebna krew Chrystusa? Przecież jest tyle mądrych książek, tyle konferencji na YouTube, są audiobooki… A i przecież to jest oczywiste, że mam kochać siebie. Kiedy myślałam o miłości siebie, ciągle myślałam o Jezusie, który mnie kocha. Myślę, że nie będę wiedziała, jak kochać sie­bie, dopóki nie odkryję tego, jak kocha mnie Bóg. Przez to mogę zmarnować całe życie na fałszywe kochanie siebie! Dopiero, gdy odkryję Jego troskę o mnie, w takich zwyczaj­nych sprawach: dobra pogoda, zdrowie, ludzie, których spotykam, będę umiała kochać siebie. To może wydawać się trochę dziwne, ale naprawdę bez Boga nie będę umiała do końca siebie pokochać.

Myślę, że to bardzo ważne, by odkryć kilka takich momentów: Bóg kocha mnie i mnie stwarza; Bóg kocha mnie i powołuje; Bóg kocha mnie i zbawia. To jest bardzo proste. Wszystko zaczyna się od miłości: stwarzanie, powołanie i wszystko inne.

Dzięki mocy krwi Chrystusa mogę odkryć, że jestem dla Boga błogosławieństwem. Że kiedy On mnie widzi, to po prostu umiera z miłości. Założycielka mojego Zgromadzenia św. Maria De Mattias mówiła, by towarzyszyć Jezusowi na wszystkich Jego drogach, bo wtedy możemy uczyć się i doświadczać tej miłości.

Poszłam kiedyś do starszej siostry z naszego Zgromadzenia, siostry Miriam, którą bardzo lubię, i zapytałam o to, jak to jest z tym Panem Jezusem. Bo przecież jest już tyle lat w zakonie, to wielu rzeczy można się w tym czasie dowie­dzieć, można się przyzwyczaić… Odpowiedziała: „Wiesz, trzeba służyć Jezusowi, trzeba Go kochać, ale tak naprawdę to Jezus mi służy”.

Życzę Wam i życzę sobie, żebyśmy umieli przeżyć życie naprawdę w mocy krwi Chrystusa. Żebyśmy z miłością czer­pali z tego źródła, żebyśmy nie trwonili naszego życia, bo zbyt drogo ono kosztowało. Każda chwila jest zapłacona. Za każdą naszą chwilę, za każdy nasz oddech Jezus zapła­cił swoją krwią. Więc nauczmy się tego czerpania z mocy Jego krwi.

Módlmy się do Maryi, Matki pięknych relacji o to, by nasze relacje były naprawdę piękne, naprawdę Chrystuso­we. Zanurzajmy je nieustannie w krwi Chrystusa i nośmy w sobie dobre pytania. Pan Bóg na nie odpowie.

s. Tatiana Studentowa ASC